Do położonego w urokliwej dolinie Soča Kobarid, gdzie rozchwytywana obecnie Ana Roš wraz z mężem Valterem prowadzi restaurację Hiša Franko, przybywamy z duszą na ramieniu. Na spotkanie w tym oddalonym o dwie godziny drogi od Lublany miejscu dotarliśmy spóźnieni o całą godzinę, a przecież każda minuta jest teraz dla naszej gospodyni na wagę złota. Udało nam się jednak z nią porozmawiać, choć o jej uwagę zabiegało w tym samym czasie mnóstwo osób, zarówno pracowników restauracji, jak i licznych gości, którzy przyjechali tu dla niej i jej kuchni.
Światowe media bardzo zainteresowały się Aną po tym, jak w maju 2016 roku można było poznać jej sylwetkę w jednym z odcinków drugiego sezonu amerykańskiego serialu dokumentalnego „Chef’s Table” wyprodukowanego przez Netflix. Kiedy odebrała telefon z propozycją wzięcia udziału w tym projekcie, jej pierwsze słowa brzmiały: „Ale jakim cudem mnie znaleźliście?!”. – Na świecie jest przecież tylu wspaniałych kucharzy. Wywnioskowałam jednak, że ekipa szukała kogoś, kto może się podzielić ciekawą historią niezwiązaną wyłącznie z gotowaniem – opowiada Ana.
Warto wyjaśnić tym, którzy nie oglądali „Chef’s Table”, że Ana znalazła się w kuchni restauracji po raz pierwszy dopiero jako trzydziestolatka. Bohaterka reportażu poznała przyszłego męża Valtera, gdy ten był kelnerem w Hiša Franko, restauracji należącej do jego rodziców. Ana studiowała wówczas dyplomację i dostała propozycję pracy w placówce w Brukseli. W tym samym czasie rodzice Valtera postanowili przekazać im restaurację. Rezygnacja z zagranicznej kariery i decyzja, by wraz z partnerem przejąć stery w kuchni w Kobarid zaważyła między innymi na jej relacjach z rodzicami. Ojciec Any nie odzywał się do niej przez sześć miesięcy. Wszystko skończyło się jednak rodzinnym happy endem.
– Historię naszego związku z Valterem przedstawiono jako wielką love story. No ale czego innego można się spodziewać po hollywoodzkiej produkcji? – śmieje się Ana. Odcinek z jej udziałem nagrano w języku słoweńskim, z czego nasza rozmówczyni nie jest do końca zadowolona. – Trochę mi przykro z tego powodu, ponieważ mój angielski jest raczej bez zarzutu, a gdy obejrzałam film, okazało się, że tłumaczenie w wielu momentach jest takie, że skóra cierpnie – wzdycha gospodyni.
Zainteresowanie, z jakim spotkali się w Hiša Franko po emisji odcinka programu, było gigantyczne. – Gdy zadzwonił do nas producent David Gelb i uprzedził, byśmy się przygotowali na nadciągającą falę popularności, byłam pewna, że mocno przesadza. Ile może zmienić odcinek serialu? Okazało się, że może bardzo wiele, a my naprawdę nie byliśmy na to przygotowani – śmieje się Ana. – Netflix wywołał u nas prawdziwe trzęsienie ziemi, nasz system rezerwacji na stronie internetowej padł, a licznik jej odwiedzin rozgrzał się do czerwoności i wskazywał dziesięć tysięcy wizyt dziennie, podczas gdy wcześniej było to zazwyczaj maksimum dwieście.
Zamieszanie, jakie wywołała amerykańska produkcja, zdawało się nie tracić na sile, zwłaszcza w branżowym świecie – w styczniu tego roku Anie Roš przyznano tytuł „The Best Female Chef of the Year” (Najlepsza szefowa kuchni na świecie).
– Dacie wiarę? Mówiąc szczerze, spodziewałam się podobnego wyróżnienia, ale dopiero za kilka lat! Przecież wciąż jestem nowa w tej branży, a poza tym nie przebyłam klasycznej drogi, na którą składają się szkoły gastronomiczne, lata praktyk itp. Nie przechodziłam też wszystkich tych etapów w kuchni, z którymi w swojej karierze mierzy się wielu kucharzy. Zaczynałam przecież tak późno – tłumaczy gospodyni.
– Myślę, że za kilka lat osiągniemy coś naprawdę wyjątkowego, ponieważ staramy się dzisiaj odbudować i rozwijać dawne tradycje. Namawiamy tutejszych rolników, by wrócili do swojej działalności, zachęcamy, by utrzymali hodowlę owiec oraz kóz i dalej produkowali twaróg. Staramy się rozszerzać naszą sieć w dolinie. Rezultat takich działań już jest niesamowity, ponieważ podstawowe składniki, z których korzystamy diametralnie się różnią od tego, co było kiedyś, właśnie za sprawą tej lokalnej współpracy. Nasza praca wykracza poza granice kuchni i bycia kucharzem. Naszą misją jest utrzymać ten wspaniały teren przy życiu.
Szum medialny, który nie maleje od stycznia, kiedy media przekazały wiadomość o wyróżnieniu, jest czasem niemal nie do zniesienia. Doba Any jest przez to o trzy, cztery godziny krótsza.
– Jak sądzisz, dlaczego twoje wyróżnienie ściągnęło na ciebie tak dużą uwagę?
– Prawdopodobnie wynika to z tego, że pochodzę z raczej nieznanego regionu świata i że jestem samoukiem. Sporo zamieszania wywołało też to, że jestem mamą dwójki dzieci i że jestem osobą z temperamentem. Wydaje mi się, że ostatnio tylko Eleven Madison Park i Massimo Bottura wzbudzili podobne zainteresowanie mediów. Miałam zaledwie miesiąc, by się przygotować na nadejście ciężkich czasów. W pewnym momencie musiałam uciec na Sri Lankę, żeby zaznać wakacji, na których nie byłam od półtora roku, a będąc tam i tak pracowałam. Dzisiaj mam już asystenta. Naprawdę nigdy nie przypuszczałam, że przyjdzie moment, kiedy będę musiała korzystać z takiej pomocy.
Mimo wszystko nasza rozmówczyni znajduje czas na pracę nad książką, którą rozpoczęła półtora roku temu.
– Wcześniej zainteresowanie ze strony wydawnictw było nikłe, gdyż nikt nie miał odwagi, by zająć się projektem związanym z małą Słowenią – opowiada Ana. – Nie traciliśmy mimo to nadziei, a sam koncept rozwinął się w naprawdę interesującą stronę. Przygotowaliśmy już zdjęcia, które oddają ducha okolicy, przedstawiają współpracujących z nami rolników, ich produkty, które trafiają do naszej kuchni i na stoły gości, a także wyraz ich twarzy po posiłku. Bohaterami fotografii są też: kot, któremu udało się połknąć w całości rybę prosto ze stołu, pies, który ukradł deser, i mucha, która ląduje na talerzu – śmieje się gospodyni.
– Teraz stoimy w pewnym sensie na rozstaju dróg i musimy podjąć kilka ważnych decyzji. Bardzo interesuje się nami wydawnictwo Phaidon, które chciałoby trochę skomercjalizować naszą opowieść. My z kolei wolelibyśmy utrzymać ją w bardziej osobistym tonie. Trwają właśnie dyskusje i muszę przyznać, że nie jestem w tym najlepsza, ponieważ moje studia z zakresu dyplomacji nauczyły mnie, jak się dystansować, a tutaj musimy czasem walczyć o nasze prawa – przyznaje Ana z uśmiechem. – Chciałabym wydać dwie książki. Jedna z nich byłaby poważniejszą publikacją, swego rodzaju memuarem. Drugą zaś utrzymałabym w konwencji rockandrollowej. Bardzo mi zależy na tym, by samemu napisać część książki i opisać tam moją własną historię i to, jak kuchnia splata się z moją osobowością – wyjaśnia nasza gospodyni.
Miejsce, w którym się znajdujemy, jest jednym z ważniejszych ośrodków serowarstwa w Europie, więc nim udamy się w podróż powrotną nie możemy nie poprosić o możliwość odwiedzenia piwnicy naszych gospodarzy, za którą odpowiada Valter. To jedyna piwnica w Słowenii. Niektóre z nich leżakują tutaj od ośmiu do dziesięciu lat, jednak najlepszy smak i konsystencja pojawiają się po czterech, pięciu latach. Ana i Valter wierzą, że w tym czasie Słowenia stanie się miejscem przyciągającym najbardziej zagorzałych foodies, podobnie jak to się stało w wypadku Skandynawii. Czy wystarczy im jednak pasji i zapału, by na kulinarne wyżyny wciągnąć cały gastronomiczny świat maleńkiej Słowenii? Może wsparcie powinno przyjść zza oceanu od innej słynnej Słowenki? Melanio, kraj wzywa.
TEKST: CAMILLA HULTQVIST
ZDJĘCIA: MAŁGORZATA OPALA
ZDJĘCIE PSTRĄGA MARMURKOWEGO Z ZIELONYM GROSZKIEM: SUZAN GABRIJAN
Reportaże ze Słowenii znajdziecie w 36. edycji magazynu FOOD&FRIENDS.